piątek, 22 grudnia 2017

Święta zaklęte w ciasteczku czyli o mince pie słów kilka




Swe korzenie mają na Bliskim Wschodzie, skąd  do Europy w czasach wypraw krzyżowych przywieziono sposób pieczenia kruchego ciasta oraz bogate składniki.  Znane były już na rzymskich stołach, w czasie obchodów świąt zwanych Saturnalia. W Anglii znane były początkowo pod nazwą coffin pie (ciastko trumna)  bo były większe niż dotychczas i miały swym kształtem przypominać trumnę lub żłobek Dzieciątka Jezus i pod taką nazwą występowały w starych angielskich książkach kucharskich.



W czasach Tudorów miały w swym składzie mięso, słoninę oraz bakalie, czasem też mięso gęsi lub innych zwierząt, zwane były wtedy  mutton pie -  od koźliny, którą też często dodawano do tego przysmaku. W czasach wiktoriańskich były bardzo popularne wśród katolików a krytykowane i bojkotowane przez protestantów. Liczba składników potrzebnych do ich upieczenia i nadzienia wynosiła trzynaście – na pamiątkę Jezusa i jego dwunastu apostołów,  coś na kształt naszych dwunastu potraw na wieczerzę wigilijną.



Mowa o tu maleńkich mince pies – ciasteczkach, które zachowały w nazwie wspomnienie dawnego składu – mince to po angielsku mięso mielone. Obecnie są mieszaniną tylko i wyłącznie bakalii, 
w optymalnej wersji moczonych przez miesiąc w brandy lub whisky. Anglia i Irlandia nie wyobraża sobie bez nich grudnia, a w Dzień Bożego Narodzenia podaje się je do stołu wraz ze słuszną warstwą śmietany ubitej z whisky albo masła zmiksowanego z brandy. Obecnie jedzą je wszyscy, nie tylko katolicy, od XVII wieku są popularne również w USA, dokąd zostały przywiezione przez brytyjskich imigrantów, choć tam zjada się na Święto Dziękczynienia.  W samej tylko Wielkiej Brytanii liczba sprzedanych mince pies w okresie świątecznym, wynosi około 7 milionów sztuk.

Pojawiają się w sklepach około listopada, kuszą swym smakiem, sklepowe są niesamowicie słodkie, domowe można przyprawić według własnego gustu, bo ich przygotowanie jest banalne.  Jest to po prostu kruche ciasto wypełnione nadzieniem z rodzynek, daktyki, suszonych śliwek, skórki pomarańczowej, suszonej porzeczki,  orzechów, migdałów z dodatkiem korzennych przypraw.  Górę można całkowicie zakryć ciastem lub wyciętym wzorkiem gwiazdy, choinki czy innego świątecznego motywu.  Są słodkie i nie da sie zjeść więcej niż trzy na raz, choć pewnie są gdzieś na świecie zawody w jedzeniu mince pie i tam na pewno nie przejmują się takimi drobiazgami jak nadmiar słodyczy.

Współczesne przepisy proponują nadzienie w cieście filo, w kubku, jako zawijaniec - jakby nie piec, smak bakalii jest cały czas ten sam, ciastko pachnie świętami i błyskawicznie przenosi w zimową scenerię, gdzie jest kominek, grzane wino, za oknem prószy śnieg, a my siedzimy w bujanym fotelu, owinięci  w ciepły koc. 




Dzieci układają mince pie wraz ze szklanką mleka na parapecie w wigilijny wieczór, jako przekąskę dla Świętego Mikołaja, roznoszącego prezenty, dokładajac do tego często również marchewkę dla jego pomocnika – Czerwononosego Rudolfa.

Ja je uwielbiam,  często piekę już od listopada  i wypełniam dom świątecznym zapachem. Gotowe kupuje gdy na mieście dopadnie mnie głód.  Przez listopad i grudzień jemy ich zwykle tyle, że w Dzien Bożego Narodzenia w ogóle już o nich nie pamiętamy. Trzymamy zwykle jedno specjalne dla Mikołaja i o dziwo, co roku znika z naszego parapetu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz