poniedziałek, 6 listopada 2017

Czy w Irlandii trójka dzieci to dużo?





Od ponad dziewięciu lat mieszkam za granicą, od siedmiu jestem mamą i może mam troche inne spojrzenie na macierzyństwo niż to w Polsce, bo go po prostu nie przeżyłam.


Dwoje naszych dzieci urodziło się w Anglii, jedno w Irlandii, nie wiem jak to jest być w ciąży w Polsce, nie wiem ja to jest rodzić tu dziecko  i je wychowywać.
Mieliśmy okazję pożyć chwilę w Polsce, w 2014, gdzie spędziliśmy jakieś cztery miesiące, z dwójką dzieci, w tym jednym czteromiesięcznym, chorym  na silną alergię pokarmową (nie mylić z nietolerancją) oraz bardzo silną formę AZS. Wiązało się to z niezliczoną iloscią wizyt w specjalistycznym  szpitalu, który mieścił się kilkanaście dzielnic od naszego domu.
Nie było łatwo, chociażby ze względu na brak podjazdów dla wózków w jednym z większych miast , co zmuszało mnie w środku zimy wysiadać dwa przystanki wcześniej, by załapać się na jedno z niewielu przejść przez tory tramwajowe, bo schodami w dół na pewno bym z wózkiem nie poszła. Mój mąż brał wózek i schodził, ja się bałam, bo nie mam tyle siły. I wiele kobiet też nie, bo nie raz znosił im wózki z przystanku do podziemnego przejścia, by po chwilo znów wnosić je po schodach na drugą stronę. Dotkliwy był również brak miejsc do przewijania niemowląt i gdy chciałam to zrobić w centrum miasta, bo do domu miałam około 12 km autobusem, musiałam iść spory kawałek do centrum handlowego, bo tam była jednyna toaleta z przewijakiem, albo jechać z nim w takim stanie do domu. I to było w mieście wojewódzkim!! Ale nie narzekam, byliśmy tam  tylko chwilę.

Co mnie natomiast śmieszy albo zadziwia, to fakt, że rodzina z trójką dzieci jest w Polsce postrzegana jako wielodzietna i czasem nawet z lekkim podejrzeniem w stronę patologii.

Jest to widoczne również wśród Polaków za granicą, którzy takie rodziny jak nasza określają właśnie wielodzietne albo pytają czy nie potrzebujemy pomocy. No, thanks, mamy się świetnie i na szczęście lokalni mieszkańcy nie traktują nas jak odszczepieńców, bo sami mają tych dzieci po prostu więcej.

Nie mówię tu o przedstawicielach innych nacji i uchodźcach, bo często właśnie z tym się kojarzy wielodzietność. Mówię o Irlandczykach, którzy mają czworo, pięcioro a czasem i siedmioro.
Dwoje i jedno też mają, jeśli wolą.

Troje mieści się w standardzie i rodzina pięcioosobowa, taka jak nasza jest uznawana za normalną, wcale nie dużą, w sam raz i  na pewno nie wielodzietną,

Dwoje moich dzieci dzieli tylko osiemnaście miesięcy różnicy ale są podobnego wzrostu i  długo jeździli razem w podwójnym wózku. Setki razy słyszałam wtedy  pytanie "Are they twins?". Na początku tłumaczyłam, potem już mi się nie chciało i odpowiadałam tylko z uśmiechem ''Yes, they are''.

Istnieje określenie zwane ''Irlandzkie bliźnięta'' - ''Irish twins" na dzieci urodzone rok po roku, co w Irlandii zdarza się od pokoleń. W Polsce kiedyś też tak było, rodziny były większe i nikogo nie dziwiło, że ktoś ma troje, czworo czy ośmioro dzieci.





Nieraz jednak idąc z trójką dzieci na spacer, gdzie jedno skacze po murkach, bo jest zakochane w Spidermanie, drugie próbuje go naśladować, tyle że po drugiej części chodnika a moje ręce wyciągają się niczym kończyny Inspektora Gadgeta, a do tego trzecie, najstarsze,  właśnie pokazuje jakie figury akrobatyczne opanowało w przeciągu dwóch ostatnich dni, mijam uśmiechniętych przechodniów, którzy mówią do mnie ze zrozumieniem ''You have got your hands full'' .

Oo, tak, na nudę i brak zajęć na pewno nie narzekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz